STAŁO SIĘ - JESTEŚMY W BIRMIE
YANGON- dziki zachód... yyy... wschód
Wylądowaliśmy w Birmie, na lotnisku jedyny kłopot sprawił Sulio, bo BARDZO WAŻNY DOKUMENT Z AMBASADY BIRMY zapodział (oczywiście). Był tam gdzie miał być (czyli w plecaku), ale spanikował i biegał po całym lotnisku szukając "papierka". Paszportu nie oddali i czekali... Na szczęście znalazł i wszystko było OK. W strefie niedostępnej dla miejscowych dorwał nas koleżka proponując podwózkę i był to nasz super dobry ruch. Domyśliliśmy się od razu, że zechce nas zgłuszyć na podróż po całej Birmie i nie myliliśmy się. Jack przylatywał dopiero o 18.45 wiec wykorzystaliśmy kolesia i daliśmy mu kartkę z nazwiskiem i przydomkiem "Jacuś" żeby nam kuzyn nie spanikował.
Ale najpierw dojechaliśmy do hotelu. Nie w centrum tylko jakiś kilometr przedtem - jak się okazało później, to tez był dobry ruch. Hotel Beauty Land (jest jeszcze drugi w centrum), ten jednak ma poza spokojem coś czego mogą pozazdrościć najbardziej eleganckie hotele Yangon - widok z okien na Shwedagon Pagoda! Personel super sympatyczny, pokoje luksusowe (lodówka, TV) - 15$.
Walneliśmy po trzy piwka Myanmar, obudziliśmy Renie i pojechaliśmy "downtown".
YANGON - Downtown
Do downtown zajechaliśmy taksówką z hotelu - 1,5 $...
Na ulicy zaczepiła nas starsza pani znakomicie mówiąca po angielsku i zaprosiła nas na kawę na chodniku, przy ulicznym stoisku. Zeznała, ze jej ojciec był Anglikiem, matka Birmanka, opowiadała o rodzinie, pokazywała zdjęcia i poczęstowała nas birmańskimi cygaretkami - było naprawdę miło. Starsza pani to Ethel - jest całkiem dobrze znana goglom - KLIK
Potem dłuuuugi spacer po Yangon i szybki obiad w dość poważnie syfiastym miejscu... Jednak bardzo dobry - wegetariański, smażony makaron - 2 porcje 1,5 $. Potem powrót do hotelu z taxi driverem - przygłupem. Chcieliśmy go udusić, wziął kurs pomimo tego, że nie miał pojęcia gdzie jechać i po angielsku ni w ząb. Jakoś dotarliśmy, ale inna taksówką.
YANGON - Beauty Land, Chinatown
Mocno spóźniony przyjechał Jacek (chcieliśmy już jechać na lotnisko). Przyjechał tez "Mr Mafia", czyli człowiek od wymiany pieniędzy. Wiedzieliśmy, że Birmańczycy nie chcą brać zniszczonych dolarów, ale TAKIEJ dbałości o jakość się nie spodziewaliśmy - dolary muszą być IDEALNE!! Jeśli nie są, nie wezmą ich wcale, ew wymienią, ale po mocno złodziejskim kursie. Wymienialiśmy po 150$ na głowę, po przeliczniku 1$=1000 kyat, trwało to chwilę, gdyż 1000 kiat to ich największy banknot, trzeba było więc przeliczyć 600 banknotów...
Powitaniom z Jackiem nie było końca, pojechać do Chinatown. Tam na ulicy zjedliśmy niezłą kolacje i wzbudziliśmy niemałą sensację (potem się przyzwyczailiśmy)... Nowy Rok już za parę dni (14 lutego)więc chinatown już w świątecznym nastroju... . To była pierwsza noc od paru dni, kiedy się wyspaliśmy...