BAGO - INLE LAKE - dzień w drodze
Wyruszyliśmy zaraz po naprawdę smacznym śniadaniu (w cenie pokoju). Ten dzień to miała być tylko droga do Mandalay, z krótkimi tylko przystankami. Jeszcze w Yangon Sulio spytał szefa Miu, gdzie na północy możemy zobaczyć obchody Chińskiego Nowego Roku. Powiedział, ze najprędzej w Mandalay i ustaliliśmy, że spędzimy tam dwa dni. Jednak w trakcie drogi Miu stwierdził, że według jego wiedzy obchody są ale skromne. Zasugerował już teraz skręcenie w kierunku Inle Lake. Podyskutowaliśmy i jednogłośnie poddaliśmy się jego sugestii. W końcu wie lepiej. W Birmie odległości nie liczy się na kilometry, lecz na godziny. Droga miała nam zająć cztery godziny.
Niestety okazało się, ze po skręcie droga się zwęża i zwęża, aż osiągnęła rozmiar drogi jednokierunkowej. Przy mijaniu się, trzeba było zjechać na pobocze (jak jechał jakiś większy pojazd od nas), albo ciąć na czołówkę i wtedy mniejszy zjeżdżał z ochota:-)
Patent drogowy, który widzieliśmy potem też w Tajlandii. Obok światła, na ten sam kolor świecą się cyfry, które odliczają czas (w sekundach) jaki dane światło będzie się jeszcze świeciło. Nikt nie jest zaskoczony zmianą świateł, nie ma nagłych hamowań czy przeskakiwania "na pomarańczowym"...
Szybki obiad w przydrożnej knajpie i ciekawe spostrzeżenie. Podjechał pod knajpę samochód i wysiadła pani z panem, mocno "skośni", przyjęli od właściciela dużą paczkę kyatów (Sulio twierdził, że na oko 100 000, czyli 100$), pani pocałowała paczkę forsy, schowała ja w kieszeń, zjedli obiad i pojechali. Miu powiedział ze to pewnie taki miejscowy zwyczaj, który reguluje terminowe dostawy towaru. Miu jak do tej pory wie co mówi!
Przed nami były góry. Miu mówił ze droga jest zła, ale nawet on nie przypuszczał jak zła. Dwa tygodnie temu zaczęli ja remontować wspomnianym już tu, chałupniczym sposobem - matki z dziećmi + tony kamieni. Wjechaliśmy, droga wąska, dużo ciężarówek (wiec my zjeżdżamy), droga węższa, węższa, coraz wyżej, coś jak alpejskie serpentyny, tylko bez asfaltu, barierek i jakichkolwiek zasad ruchu drogowego...No i nie ma gdzie zjechać, chyba ze w przepaść, a urwisko już chyba kolo kilometra i nagle...nie ma drogi w ogóle! Kamienie, piach i 5 km na godzinę. Od skrętu z drogi prowadzącej do Mandalay do Kalaw przejechaliśmy 60 km w 4,5 godziny.
Wreszcie dotarliśmy nad Inle. Pierwszy hotel piękny, ładny teren, lodówki, telewizory etc. 20$. Bez sensu! My tam tylko śpimy, potrzebujemy tylko wyrka i łazienki. Nastał czas żeby pogadać z Miu. Wspólnymi siłami wytłumaczyliśmy mu, że to nie ten budżet i żeby od tej pory woził nas w trochę tańsze rejony. Udało się - najbliższe dwie noce śpimy w hotelu Bright w Nyaungshwe - 12$ za dwójkę z łazienką. Obok knajpka, w miarę spokojnie i nie daleko do Jetty skąd odpływają łodzie na jezioro. Wieczorem znowu wspólne pogawędki z Miu i spać. JUTRO DZIEŃ BEZ SAMOCHODU!!!!