MANDALAY - i okolice....
Dzisiaj wycieczka do Mingun. Statek rejsowy kosztuje 5$ od głowy, wynajęcie całego i samodzielne wyznaczenie godzin przeprawy 25$. Było nas czworo więc jak się łatwo domyśleć wynajęliśmy stateczek za 25$ i popłynęliśmy. Podróż trwała godzinę, miły wiaterek, "swojskie" widoki...
Pierwsze co widać już z rzeki to Mingun Paya, która byłaby prawdopodobnie największą świątynią na świecie, gdyby jej budowa nie została przerwana wraz ze śmiercią króla, który budowę rozpoczął. Miałaby 150 wysokości. Dziś ma zaledwie 50 metrów, ale i tak jej gigantyczna podstawa, naruszona nieco trzęsieniem ziemi, robi piorunujące wrażenie. Po przeprawie na drug brzeg, Sulio stwierdził, że chce trochę odpocząć od całej tej gonitwy, zostanie przy nabrzeżu i pointegruje się z tubylcami. We troje ruszyliśmy więc przed siebie, po drodze spotkaliśmy młodego chłopaka, który był lokalnym "pomagaczo-przewodnikiem". Chłopak zaproponował, że nas oprowadzi tak, żebyśmy nie płacili (co wielką sztuką nie jest bo akurat zabytki Mingun są kiepsko pilnowane), i pokaże boczne przejścia gdzie nie ma natarczywych handlarzy - dlaczego nie??
Faktycznie, omijając wszelkie zasieki i wszystkich "si maj szop" dotarliśmy do Mingun Bell. Słynny, podobno największy na świecie bijący dzwon. Jest na prawdę wielki!!
Na dziedzińcu dzwonnicy spotkaliśmy urwisów ubranych dość "ciepło" jak na ponad 30 stopni, cieszących się do nas z daleka. Młodzieńców obdarowaliśmy latarkami...
Dalej bocznymi ścieżkami dotarliśmy do Hsinbyume Paya. może się powtórzę ale to kolejne miejsce zapierające dech w piersiach... Śnieżno biała stupa otoczona jest siedmioma "falującymi tarasami"...
W drodze powrotnej nasz "przewodnik" zaprowadził nas do małego klasztoru/szkoły...
Na koniec wizyta w Pondaw Paya, nic szczególnego, ale po drodze, więc dlaczego by nie zobaczyć? Zgodnie ustaliliśmy, że nasz przewodnik dostanie wynagrodzenie w takiej kwocie, jaką zapłacilibyśmy za wstęp do Mingun - czyli 9 $. ...nie skakał z radości...
Jeszcze kilku "oryginałów" jakich ustrzelił Sulio podczas swojej polsko-birmańskiej integracji...
Wracamy do Mandalay...
Po powrocie do Mandalay udaliśmy się na lunch do "Złotej Kaczki", dość wytwornej jak na birmańskie warunki, Chińskiej restauracji. Jedzenie było całkiem zjadliwe, jak się potem okazało rachunek też - a trochę się baliśmy. Dalej trafiliśmy do Shwenandaw Kyaung, niesamowity drewniany klasztor. Żeby zobaczyć go w pełnej okazałości musieliśmy zakupić "Mandalay Archeological Zone - Combo Ticket" - 10$ od łebka. Bilet drogi, uprawnia jednak do wstępu do wszystkich większych atrakcji Mandalay, oraz wstęp do Amarapury i Ava, gdzie i tak się wybieramy.
Zaraz obok klasztoru znajduje się Atumashi Kyaung, który urzeka... nie oszukujmy się... niczym nie urzeka, a stojąca w bezpośrednim sąsiedztwie drewnianego klasztoru wypada dość blado...
Jednak miło spędziliśmy tam czas. Nieśmiało i powoli coraz bliżej podchodziła grupa młodych mnichów,
w końcu jeden wydelegowany wypalił całkiem zgrabną angielszczyzną: cześć, skąd jesteście, itd. Usiedliśmy zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że są to studenci pierwszego roku historii, opowiedzieli trochę o życiu w Birmie , ja im o Polsce. Chcąc pokazać im trochę zdjęć z polski wyjąłem netbooka. Co można pokazać ludziom mieszkającym w tak niesamowitej krainie?? Pytanie to zadałem sobie jeszcze przed wyjazdem, i wiecie co?? ZIMĘ!! Urządziłem chłopakom mały pokaz slajdów z najmroźniejszych, najbardziej śnieżnych zim jakie były ostatnimi czasy w Polsce. Jaka była radość oglądania, a ile pytań, czy tak jest długo, co się potem z tym białym dzieje, i czy rosną wtedy kwiatki....
w końcu jeden wydelegowany wypalił całkiem zgrabną angielszczyzną: cześć, skąd jesteście, itd. Usiedliśmy zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że są to studenci pierwszego roku historii, opowiedzieli trochę o życiu w Birmie , ja im o Polsce. Chcąc pokazać im trochę zdjęć z polski wyjąłem netbooka. Co można pokazać ludziom mieszkającym w tak niesamowitej krainie?? Pytanie to zadałem sobie jeszcze przed wyjazdem, i wiecie co?? ZIMĘ!! Urządziłem chłopakom mały pokaz slajdów z najmroźniejszych, najbardziej śnieżnych zim jakie były ostatnimi czasy w Polsce. Jaka była radość oglądania, a ile pytań, czy tak jest długo, co się potem z tym białym dzieje, i czy rosną wtedy kwiatki....
Dalej przyszła kolej na Kuthodaw Pagoda, która znana jest jako największa książka świata. Wokół centralnie umieszczonej złotej pagody znajduje się 729 małych stup a w każdej kamienna tablica na której znajduje się tekst "Tipitaka", świętej księgi buddystów.
Późnym popołudniem wycieczka do Amarapura, gdzie jest najdłuższy tekowy most na świecie. Ciekawe czy gdzieś jest dostępna klasyfikacja długich mostów świata według materiału z jakiego są zrobione? Tak na poważnie, most w Amarapura ma ponad kilometr długości i gdyby się zawalił, albo gdyby słońce zaszło to miejscowa ludność umarłaby z głodu... Wszyscy przyjeżdżają tylko i wyłącznie na zachód słońca. Jacek poszedł na spacer mostem ze swoim ipod'em ('nie maczie tego w polszcze'). My popatrzyliśmy na mecz rozgrywający się nie opodal mostu.
Gdy Jacek wrócił, jak wszyscy inni, wynajęliśmy łódkę (ok 4$) i wypłynęliśmy czekać na zachód słońca na wodzie...
Ostatnia noc w Mandalay, opuszczamy to miasto bez większego żalu, samo miasto jest nijakie i mało przyjazne, choć może nie mieliśmy czasu żeby się z nim zaprzyjaźnić. Na uwagę zasługuję pierwszy podczas naszej podróży po Birmie "działający" internet - Renia logowała się na NK - 18 min, ale dało radę.