BAGAN-MT.POPA-TAUNGOO
Faktycznie podróż była dość spokojna w porównaniu do poprzednich. Przy wyjeździe z Bagan zatrzymaliśmy się przy szałasie w którym produkowano słodycze. Jedliśmy je już wcześniej, zasypując Miu pytaniami, co to?? Jak to?? Z czego to?? Odpowiedział tylko, że potem zobaczymy, i zabierze nas w miejsce gdzie robią najlepsze. Jak się okazało, nie tylko słodycze... Oczywiście nie mogło się obyć bez prezentacji...
Młody włazi na palmę (Toddy palm) jakieś 15 metrów i nacina ja specjalnym nożem/maczetą. Pod nacięciem podwiesza glinianą miskę, w nią ścieka sok z palmy...
Potem w garach odparowuje się wodę i powstaje gęsty syrop. Najpierw z syropu robią cukierki.
Prawdopodobnie zbyt na cukierki jest mocno ograniczony, więc reszta słodyczy idzie na zrobienie zacieru i potem jest destylowana. Próbowaliśmy - moc potężna!
Ale Birmańczycy w swoich trudnych warunkach nauczyli się wyciskać każdą kroplę z tego co się da. Tak więc z owoców Toddy palm robi się olej - w wielkim młynku żarnowym o napędzie wołowym. Z liści zrobione jest praktycznie wszystko: dach szałasu, obrus, pojemnik na chusteczki, pudełeczka na słodycze, pokrowiec na flaszki z bimbrem etc.
MT.POPA - schody do nikąd...
Jedziemy na południe. Punktem docelowym jest Taungoo, gdzie przenocujemy przed dalsza drogą. Po drodze mamy zobaczyć świątynie na Mount Popa. Klasztor na górze, która wygląda jak zamek królewny Śnieżki. Miejscowi mówią o tym miejscu, ze jest jak słońce albo księżyc - nikt nie wie ile lat ma ta góra. Skała na której stoi klasztor ma pochodzenie wulkaniczne i podobno ma 250 000 lat. Miejscowi mówią ,ze 40 milionów. Rozbieżności są wiec dość duże, ale nie zmienia to faktu ze trzeba się trochę powspinać.
Sulio z Jackiem naliczyli ok. 815 stopni, czyli przeliczając lekka ręką - 40 pieter. Nie do końca to prawda, po niektóre ze stopni są strome jak podejście pod najwyższą pagodę w Bagan. Mordęga, naprawdę, a na gorze żadnych atrakcji, poza oczywiście widokiem... Najciekawsze z tego wszystkiego są małpy, których pełno na schodach. Jak są małpy to muszą być i małpie kupy - a wspinamy się boso. Co 10-20 schodów siedzi Birmańczyk, ze ścierą i sprząta. Prosząc jednocześnie o 'donation for cleaning'. Przeczytałem dużo opinii o tym miejscu przed wyjazdem i co najmniej połowa z nich była w stylu "odpuście sobie". Ja powiem tak. Jak macie tam jechać specjalnie to odpuście sobie, jak możecie zahaczyć o Mt. Popa po drodze z Baganu - pojedźcie. Martwiliśmy się trochę o Sułka, jego kondycje i chore kolana. nawet przez 5 sekund nie dał po sobie poznać, że coś nie tak - wspinał się na czele stawki...
Po drodze do Taungoo zatrzymaliśmy się w przydrożnej, knajpce na lunch. Już parę dni wcześniej Miu opowiadał Jackowi, że jest to jego ulubiona knajpa w całej Birmie. Podają tam smażone, największe kurczaki w tym kraju. Dla większej wiarygodności, ze jedzenie jest świeże, pod nogami biega drób, który jeszcze nie wylądował na patelni. Największy w Birmie kurczak, ma wielkość dużej przepiórki. Myślałem, że kogoś rozszarpię, nie dość, że nie jadłem przyzwoitego posiłku od pobytu w Bangkoku, to tym razem nie dano i nawet możliwości wyboru, czy chce zjeść ohydnego kurczaka, czy może okropną wołowinę. Zjadłem tylko ryż i trochę sosu. Renia nie bardzo coś mówiła, a nasze dwa jedzeniowe odkurzacze wciągnęli wszystko. Amerykaninowi się nie dziwię, on do 'świństwa' przyzwyczajony. Ale pan Restaurator....hieh(westchnął)... okazał się wszystkożerny. Olałem francowate towarzystwo kurczakowej-adoracji, i poszedłem obadać birmańskiego cymbergaja w którego grali młodzieńcy nieopodal...
Potem autostrada, i bardzo kojąca i prosta droga. Dojechaliśmy do miejscowości Taungoo, gdzie już nocowaliśmy przed jazda nad jezioro Inle. W hotelu Mother-House nie było miejsc, wiec szukając dalej trafiliśmy do Beauty Hotel. Ciężko znaleźć to miejsce, bo od głównej drogi jedzie się tam polnymi ścieżkami. Lecz guest house jest przemiły. Zbudowany z tekowego drewna, z ładnymi meblami, blisko lasu, więc moskitiery nad łóżkami. Standard ogólnie średni, ale stylowo... Wieczór spędziliśmy w altance przy hotelu - standardowo - podsumowanie dnia i birmańskie rozważania przy piwku.